wtorek, 24 lipca 2018

Gladiator rodem z koszmarów





„Nibynoc” nie była może przesadnie oryginalną powieścią, ale zapewniła mi kilka godzin wybornej lektury w mrocznym i pełnym przemocy świecie, po którym oprowadziła mnie pełnokrwista, nieźle skonstruowana bohaterka, Czegóż chcieć więcej?

„Nibynoc” zakończyła się pozornym triumfem: Czerwony Kościół przetrwał zamach, zdrajcy zostali pokonani, a sama Mia zaliczona wreszcie do grona zabójczo skutecznych płatnych morderców. Jednak spisek wymierzony w sektę zabójców znacznie ją osłabił, obnażając słabe strony i ujawniając wiele brudnych tajemnic, czego reperkusje odczuwalne są w drugim tomie cyklu. „Bożogrobie” zaczyna się od „genialnego” pomysłu naszej bohaterki: Mia postanawia trafić w niewolę, by zostać gladiatorem, wygrać wielkie igrzyska i jako ich triumfatorka zyskać niepowtarzalną okazję do poderżnięcia gardeł dwóm największym wrogom, a zarazem dwóm najbardziej strzeżonym ludziom na świecie. Brzmi skomplikowanie?

Dodajmy do tego fakt, że wszelkie te działania podejmowane są w tajemnicy przed kierującymi Czerwonym Kościołem, przekonanymi, że Mia wypełnia powierzone jej zadanie-rzecz jasna, zupełnie inne od trafienia w niewolnicze kajdany- a także w sojuszu z niedawnymi wrogami. Przeciwnikami nastoletniej zabójczyni nie są także tym razem zaskoczone ofiary, lecz wytrenowane i piekielnie zdeterminowane maszyny do zabijania: gladiatorzy. Pokonanie ich, by zostać najlepszą, to wyczyn wymagający knucia, mordowania, zdrad i oszustw, czyli wszystkiego, do czego Mia jest wprost stworzona.

Amerykański pisarz po raz kolejny pokazał, że jest naprawdę sprawnym twórcą, biorącym na tapetę oklepane wątki i tworzącym z nich całkiem przekonująca całość. Tym razem wykorzystał wątek gladiatorów, krwawych igrzysk i monumentalnych widowisk, opierających się na zabijaniu, by stworzyć całkiem zgrabną krytykę takiego systemu, czy też ludzi znajdujących się na samym jego szczycie. Ponownie pozwolił, by wszechwiedzący narrator oprowadzał nas po tym brutalnym uniwersum, nie szczędząc dygresji, wulgaryzmów i epatowania makabrą. Tych, którym ten sposób prowadzenia narracji przeszkadza, uspokoję, że tego typu wtrętów jest znacznie mniej, niż w poprzednim tomie.

Zdecydowanie więcej jest za to scen i wątków romantyczno-erotycznych, co niestety należy policzyć na minus: Kristoff nie jest pisarzem stworzonym do opisywania scen erotycznych, które wypadają topornie, a czasami nawet śmiesznie. Niezbyt przekonująco wypada także Mia w roli romantycznej heroiny, wahającej się, czy podążyć głosem serca. Dobrze, że autor ogranicza z czasem sceny pełne westchnięć, wyznań i głaskania się po główkach, na rzecz machania bronią białą oraz rozlewania hektolitrów krwi.

„Bożogrobie” cierpi niestety na przypadłość „słabszego drugiego tomu”, ale w żadnym przypadku nie jest do drastyczny spadek formy, co pozwala z niecierpliwością wyczekiwać zakończenia trylogii o czarnowłosej zabójczyni rodem z koszmarów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz