piątek, 6 kwietnia 2018

Czysto rozrywkowe postapo z pewną nutką większych ambicji.




Słowem wstępu: przyznam, że jestem wielbicielką klimatów postapokaliptycznych. Moją mizantropiczną duszyczkę jakoś niepokojąco cieszy wizja świata, w której duża część ludzkości przeminęła z wiatrem, a niedobitki naszego „wspaniałego” gatunku walczą o przetrwanie w mocno nieprzyjaznym świecie. 

Zombie, katastrofy ekologiczne, szalejące zarazy, czy też wojny nuklearne- nie jestem wybredna, o ile rezultatem jest ciekawa wizja naszego niewesołego końca.

Trylogia „Metro” nie powaliła mnie na kolana, choć przyznam, że świat przedstawiony bardzo przypadł mi do gustu. Te kilka wieczorów spędzonych na przemierzaniu niebezpiecznych lokacji pod powierzchnią Moskwy wspominam dobrze, dlatego też z przyjemnością wróciłam do klaustrofobicznego wnętrza moskiewskiego metra roku 2033. Czy był to jednak powrót udany?

Niestety, Suren Cormudian stworzył powieść mało oryginalną i w dużej mierze wtórną w stosunku do trylogii będącej początkiem ogromnego uniwersum. Wątek tajemniczego obcego pojawiającego się w metrze i niosącego nadzieję, to motyw już przerobiony przez samego Glukhovskiego, nie powiodła się też zbytnio próba analizy totalitaryzmu, mocno spłycona i sprowadzona do prostackiego pokrzykiwania na tłum. Pojawiają się także gdzieniegdzie pytania o istotę człowieczeństwa, sens przetrwania gatunku za wszelką cenę, czy też krytyka działań polityków i wojskowych. Jednak powieść Cormudiana jest zbyt krótka, by wątki te rozwinąć porządnie, zresztą momentalnie giną one  z oczu czytelnika, zasypywanego kolejnymi opisami potyczek, gigantycznych robali,  czy też innych paskudztw.

Główny bohater, o wdzięcznej ksywce Papiernik, jest samotnym stalkerem o duszy romantyka i masce cynika, która to maska spada bardzo szybko. Silący się na drętwe żarty i znoszący książki do metra, Pap wplątany zostaje w starcie między dwoma niepokojącymi istotami. I jak to zwykle w tego typu książkach bywa, musi wyruszyć na pełną niebezpieczeństw wyprawę, by ocalić ludzkość. Stalkerowi przyjdzie się zmierzyć nie tylko z ogromnymi mutantami na powierzchni ziemi, ale także z potworami zamieszkującymi samo metro: wielkie szczury i pająki pożerające ludzi z jednej strony, a komuniści i naziści
z drugiej.  

W trakcie lektury ciągle  z tyłu głowy brzęczała mi fraza „ale to już było” i to przeważnie wraz z konstatacją, że było i to zrobione lepiej. Jako czytadło, do przemielenia w kilka godzin  i odstawienia w kąt regału, „Wędrowiec” sprawdza się całkiem nieźle. Jednak czas poświęcony na tę lekturę można równie dobrze spożytkować na kilka rozdziałów „Bastionu”, czy też „Wojny Z”. Pytanie: co wybierzecie?

Książkę przeczytałam dzięki współpracy Śląskich Blogerów Książkowych z Wydawnictwem Insignis

2 komentarze:

  1. Czytało się dobrze, ale czegoś mi tam brakowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyta się całkiem nieźle, ale to książka z rodzaju "przeczytaj i zapomnij" ;)

      Usuń