Ło matko! Już
dawno żadna książka nie zdenerwowała mnie tak, jak „Koreańczycy. W pułapce
doskonałości”!
Po kolei: rzecz
dotyczy dwuletniego pobytu pewnego amerykańskiego dziennikarza w Korei
Południowej i próby opisania tamtejszej rzeczywistości.
Powiedzmy to
sobie już na początku: Frank Ahrens nie jest człowiekiem najlżejszego pióra,
ani też posiadaczem wybitnego zmysłu
obserwacyjnego. Nie wiem, jakie odnosił sukcesy na polu dziennikarstwa, ale w
dziedzinie autobiografii, pretendującej do reportażu, daleko mu do
doskonałości.
Przede
wszystkim, jego książka nie opowiada o Korei Południowej, ale
o Amerykaninie w tym kraju. To wrażenia dziennikarza, jego odczucia
i refleksje wybijają się na pierwszy plan. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby czytelnik otrzymał głębszą refleksję, czy też, chociażby reportaż na miarę tych pióra Joanny Bator. Niestety, „Koreańczycy…”, to zlepek pobieżnych obserwacji, autobiograficznych wtrętów, mnóstwa faktów
z dziedziny motoryzacji oraz kilka historycznych wtrętów, robiących wrażenie przepisanych żywcem z Wikipedii.
o Amerykaninie w tym kraju. To wrażenia dziennikarza, jego odczucia
i refleksje wybijają się na pierwszy plan. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby czytelnik otrzymał głębszą refleksję, czy też, chociażby reportaż na miarę tych pióra Joanny Bator. Niestety, „Koreańczycy…”, to zlepek pobieżnych obserwacji, autobiograficznych wtrętów, mnóstwa faktów
z dziedziny motoryzacji oraz kilka historycznych wtrętów, robiących wrażenie przepisanych żywcem z Wikipedii.
Ahrens jest głównym
bohaterem swojej książki, a nie jest to najbardziej fascynująca jednostka
ludzka, o jakiej przyszło mi czytać. Rozłąka z żoną, próba odnalezienia się w obcej
kulturze, dojrzewanie do ojcostwa, zmierzenie się
z narodzinami córki- to wszystko przedstawione jest w sposób bezładny, okraszony truizmami i sprawiający, że autor jawi się najzwyczajniej w świecie, jako człowiek niesympatyczny. Zimny chów niemowlęcia, przełożenie kariery ponad bycie z żoną, „głębokie” myśli dotyczące posiadania służby w krajach Trzeciego Świata… Całość nie składa się na najlepszy obraz człowieka, który po roku pracy w Korei Południowej, jak sam przyznał, „mniej więcej”, zaczął pojmować czym się zajmuje. Dość, że po przeczytaniu całej książki nie mam zielonego pojęcia, co w pracy robił autor, oprócz symulowania picia
i wprawiania w zakłopotanie swoich współpracowników. …
z narodzinami córki- to wszystko przedstawione jest w sposób bezładny, okraszony truizmami i sprawiający, że autor jawi się najzwyczajniej w świecie, jako człowiek niesympatyczny. Zimny chów niemowlęcia, przełożenie kariery ponad bycie z żoną, „głębokie” myśli dotyczące posiadania służby w krajach Trzeciego Świata… Całość nie składa się na najlepszy obraz człowieka, który po roku pracy w Korei Południowej, jak sam przyznał, „mniej więcej”, zaczął pojmować czym się zajmuje. Dość, że po przeczytaniu całej książki nie mam zielonego pojęcia, co w pracy robił autor, oprócz symulowania picia
i wprawiania w zakłopotanie swoich współpracowników. …
Naprawdę szkoda
mi zmarnowanego potencjału tej książki. Fragmenty koncentrujące się jedynie na
Koreańczykach i ich kulturze, nawet pomimo niedostatków warsztatu autora, są
fascynujące. Sposób postrzegania siebie, swojej pracy, rodziny, czy też
państwa; tak skrajnie odmienny od tego, w jaki sposób Europejczyk widzi siebie
w domu, czy też na ścieżce zawodowej. Niesamowity skok cywilizacyjny i jego
ogromny koszt, który poniosło całe społeczeństwo, fascynująca historia oraz
zadziwiająca mentalność Koreańczyków. O
tym chciałam się dowiedzieć, temu przyjrzeć się bliżej.
Gdybym chciała
poczytać jedynie o zawieszeniach, deskach rozdzielczych samochodów lub zadziwiającym braku wyobraźni
kogoś, kto adoptuje psa, wiedząc, że nie wolno go wywozić z kraju- cóż, pewnie
byłabym zadowolona z lektury. Jednak liczyłam na coś więcej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz