środa, 11 września 2019

Emerytowani zbawcy świata



Czas nie obszedł się z nami łaskawie. Sprał nas. Przewłóczył. Złamał. Zestarzeliśmy się (…) Stare grzyby z nas”. Trudno się nie zgodzić ze słowami głównego bohatera, Clay’a zwanego Wolnorękim, któremu pewnego dnia na progu domostwa objawia się kumpel z młodości, prosząc o niemożliwe: ponowne zjednoczenie bandy najemników, siejących niegdyś postrach, a obecnie grzejących stare kości na obrzeżach świata.

Gabriel zjawia się u Wolnorękiego, licząc na pomoc w przebiciu się do obleganego miasta, w którym utknęła jego córka. Miasta znajdującego się w na drugim końcu świata, w dodatku otoczonego przez niezliczone rzesze potworów rodem z najgorszych koszmarów, tak potężnych, że możni świata  postanowili postawić obleganych samym sobie.

Historia zaczyna się więc mocno sztampowo, ale Eames potrafi dobrze grać z konwencją, rozbijając ją na kawałki i składając ponownie w całkiem ciekawą, wciągającą całość. Autor wydaje się jeszcze wprawdzie trochę niepewnie rozglądać za swoim stylem. Początkowe rozdziały decydowanie wskazują, że Eames chciał stworzyć humorystyczne fantasy z lekkimi naleciałościami nieco poważniejszego tonu. Jednak im bliżej końca powieści, tym mniej surrealistycznych żartów, komicznych rozwiązań czy też prześmiewczych opisów wybijających czytelnika z rytmu. Powiedzmy sobie szczerze: jako humorystyczna fantastyka „Królowie Wyldu” sprawdzają się średnio. Jednak w chwilach, gdy sprawy i czytelnicy traktowani są zupełnie serio- powieść czyta się znakomicie.

Nietrudno sympatyzować z bohaterami, którzy pomimo wieku, chorób i beznadziejnych szans na powodzenie straceńczej misji, udają się na  ostatnią wyprawę, by pomóc przyjacielowi z młodości ocalić córkę. Pomimo mrocznej przeszłości, niesnasek, grupa starych grzybów potrafi się zjednoczyć, by choć spróbować dokonać niemożliwego: „Czyż jednak nie o to chodziło w byciu grupą? Nawet tygrysa, choć to waleczne zwierze, da się zapędzić e ślepy zaułek. Kto walczy w osamotnieniu. Tak też ginie. Ale już polując na wilka, trzeba zerkać co rusz przez ramię, zastanawiając się, czy reszta watahy nie kryje się gdzieś w mroku”.

Przyznam szczerze, że pomimo pewnych niedociągnięć, miejscami wymuszonego humoru, a także przeładowanych akcją scen, dałam się porwać tej opowieści i jestem całkiem ciekawa jak rozwinie się warsztat autora w kolejnym tomie, poświęconym tym razem córce Gabriela.

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Rebis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz