czwartek, 3 maja 2018

Kalejdoskop smutnych obrazków




Ben Judah zaprasza swojego czytelnika w miejsca dalekie od stereotypowych wyobrażeń o Londynie. To nie miasto z pocztówek, lecz prawdziwa dżungla, pełna niebezpieczeństw, mrocznych miejsc i groźnych ludzi. Z każdego kąta wieje beznadzieją, strachem i poczuciem bezsilności.

Kolejne zakazane dzielnice, kolejni ludzie skazani na byt na samym dnie drabiny społecznej. Judah wędruje miejscami, których „zwykli” Londyńczycy unikają, miejscami zawłaszczonymi przez bezdomnych, prostytutki, narkomanów i drobnych gangsterów. Miejscami, w których nietrudno zostać pobitym, obrabowanym, czy też zamordowanym za kilka funtów. Nie da się ukryć, że odwaga autora budzi pewien podziw, szkoda, że są to jedyne pozytywne uczucia, jaki wzbudził we mnie autor książki.

„Nowi Londyńczycy” mają do udowodnienia pewną tezę i tezie tej podporządkowana jest cała narracja. Nie ma tutaj miejsca na radosne historie, optymistyczne zakończenia, czy też najzwyczajniej w świecie na szczęśliwych ludzi. Judah nie szuka swoich bohaterów wśród klasy średniej lub imigrantów, którym udało się czegoś dorobić. Nie, autor sięga po historie dramatyczne i mrożące krew w żyłach, koncentrując uwagę na nieszczęściu, ludzkich dramatach. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to narracja dosyć tendencyjna i ukierunkowana na sensację. Kolejna dramatyczna opowieść goni swoja równie dramatyczną poprzedniczkę, a reporter rzuca nam przed oczy następny, przerażający obraz, nie dając czasu na refleksję.

Niestrawny był dla mnie również język, jakim odmalował swój reportaż angielski dziennikarz. Miejscami przesadnie melodramatyczny, silący się na tanie efekty, manipulujący uczuciami czytelnika. Przez całą lekturę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autor wręcz krzyczy do mnie: „zobacz jakie przerażające obrazy ci pokazuję, musisz się nimi przejąć!”, „wzrusz się, no wzrusz się do cholery!”. Jestem dosyć odporna na tego typu zabiegi i nie robią na mnie wrażenia, zdecydowanie bliższa jest mi szkoła reportażu, stawiająca na obiektywny przekaz informacji i zostawiająca czytelnika samego z przemyśleniami, a nie wciskająca mu je prosto w gardło.


Nie udało się „Nowym Londyńczykom” poruszyć mnie, czy też skłonić do refleksji. To książka malowana zbyt grubą kreską, niebawiąca się w subtelności, wręcz nachalna w nagromadzeniu obrazów, stworzonych tylko po to, by zszokować, czy też przerazić. Całość sprawia wrażenie kalejdoskopu, w którym smutne obrazki pojawiają się i zaraz znikają, zastępowane przez kolejne, jeszcze smutniejsze. Trudno oprzeć się wrażeniu, że reporter bardziej skoncentrowany na swoich bohaterach, poświęcający im więcej uwagi, stworzyłby z jednego rozdziału książki Judaha, naprawdę wstrząsające dzieło…


Książkę przeczytałam dzięki współpracy Śląskich Blogerów Książkowych z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego

2 komentarze:

  1. Może chciał napisać o Londynie z czasów Kuby Rozpruwacza, tylko zwyczajnie bał się, że rynek jest przesycony tą epoką i padło na czasy nowożytne. A on już miał wiesz, rozdziały popisane... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Zdecydowanie Twój koncept jest za łaskawy dla autora, mnie się wydaje, że po prostu zabrakło odrobiny wyczucia i zamiast czegoś poruszającego, otrzymaliśmy cosik zbyt wymuszonego i starającego się za bardzo na każdym polu

      Usuń