Ben Judah
zaprasza swojego czytelnika w miejsca dalekie od stereotypowych wyobrażeń o
Londynie. To nie miasto z pocztówek, lecz prawdziwa dżungla, pełna
niebezpieczeństw, mrocznych miejsc i groźnych ludzi. Z każdego kąta wieje
beznadzieją, strachem i poczuciem bezsilności.
Kolejne zakazane
dzielnice, kolejni ludzie skazani na byt na samym dnie drabiny społecznej. Judah
wędruje miejscami, których „zwykli” Londyńczycy unikają, miejscami
zawłaszczonymi przez bezdomnych, prostytutki, narkomanów i drobnych gangsterów.
Miejscami, w których nietrudno zostać pobitym, obrabowanym, czy też
zamordowanym za kilka funtów. Nie da się ukryć, że odwaga autora budzi pewien
podziw, szkoda, że są to jedyne pozytywne uczucia, jaki wzbudził we mnie autor książki.
„Nowi
Londyńczycy” mają do udowodnienia pewną tezę i tezie tej podporządkowana jest
cała narracja. Nie ma tutaj miejsca na radosne historie, optymistyczne
zakończenia, czy też najzwyczajniej w świecie na szczęśliwych ludzi. Judah nie
szuka swoich bohaterów wśród klasy średniej lub imigrantów, którym udało się
czegoś dorobić. Nie, autor sięga po historie dramatyczne i mrożące krew w żyłach,
koncentrując uwagę na nieszczęściu, ludzkich dramatach. Trudno oprzeć się
wrażeniu, że jest to narracja dosyć tendencyjna i ukierunkowana na sensację.
Kolejna dramatyczna opowieść goni swoja równie dramatyczną poprzedniczkę, a
reporter rzuca nam przed oczy następny, przerażający obraz, nie dając czasu na
refleksję.
Niestrawny był
dla mnie również język, jakim odmalował swój reportaż angielski dziennikarz. Miejscami
przesadnie melodramatyczny, silący się na tanie efekty, manipulujący uczuciami
czytelnika. Przez całą lekturę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autor wręcz
krzyczy do mnie: „zobacz jakie przerażające obrazy ci pokazuję, musisz się nimi
przejąć!”, „wzrusz się, no wzrusz się do cholery!”. Jestem dosyć odporna na
tego typu zabiegi i nie robią na mnie wrażenia, zdecydowanie bliższa jest mi
szkoła reportażu, stawiająca na obiektywny przekaz informacji i zostawiająca
czytelnika samego z przemyśleniami, a nie wciskająca mu je prosto w gardło.
Nie udało się „Nowym
Londyńczykom” poruszyć mnie, czy też skłonić do refleksji. To książka malowana
zbyt grubą kreską, niebawiąca się w subtelności, wręcz nachalna w nagromadzeniu
obrazów, stworzonych tylko po to, by zszokować, czy też przerazić. Całość
sprawia wrażenie kalejdoskopu, w którym smutne obrazki pojawiają się i zaraz
znikają, zastępowane przez kolejne, jeszcze smutniejsze. Trudno oprzeć się
wrażeniu, że reporter bardziej skoncentrowany na swoich bohaterach,
poświęcający im więcej uwagi, stworzyłby z jednego rozdziału książki Judaha,
naprawdę wstrząsające dzieło…
Książkę przeczytałam dzięki współpracy Śląskich Blogerów Książkowych z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego
Może chciał napisać o Londynie z czasów Kuby Rozpruwacza, tylko zwyczajnie bał się, że rynek jest przesycony tą epoką i padło na czasy nowożytne. A on już miał wiesz, rozdziały popisane... ;)
OdpowiedzUsuń:D Zdecydowanie Twój koncept jest za łaskawy dla autora, mnie się wydaje, że po prostu zabrakło odrobiny wyczucia i zamiast czegoś poruszającego, otrzymaliśmy cosik zbyt wymuszonego i starającego się za bardzo na każdym polu
Usuń