niedziela, 27 maja 2018

Intertekstualna jazda bez trzymanki




 Olimp, gdzie greckie bóstwa walczą ze sobą przy pomocy nowoczesnej broni, oblegana przez Greków Troja, w której na porządku dziennym są lasery, teleporty i sztuczna inteligencja, a także opustoszała Ziemia przyszłości, na której garstka ocalałych ludzi walczy z tajemniczymi potworami, które z wiernych sług, zmieniły się nagle w żądne krwi monstra. Witajcie w pokręconej rzeczywistości „Olimpu”.

„Ilion” dobitnie pokazał skalę kreatywnego szaleństwa pisarza, który nie waha się tworzyć świata zaludnionego przez bogów, greckich herosów, postludzi potwory, biomechaniczne istoty, czy też dinozaury… Co najważniejsze jednak: to wszystko składa się w spójną i sensowną całość, odwołującą się w dodatku do klasyki literatury, czy też kultury. Niewielu jest pisarzy zdolnych do czegoś takiego…

W „Olimpie” wracamy do bohaterów z pierwszego tomu dylogii: wskrzeszonego przez bogów olimpijskich XX-wiecznego znawcę „Iliady” Thomasa Hockenberrego, sprowadzonego na Marsa w roli obserwatora odgrywanego właśnie tam oblężenia Troi; będącego jednym z niewielu ludzi zainteresowanych czymś poza czczą rozrywką Harmana, a także czterech organizmów biomechanicznych, (nazywanych Morawcami), próbujących zidentyfikować tajemnicze anomalie, mogące zagrażać całemu kosmosowi. Te trzy grupy  wkrótce się spotkają, w przedziwnej misji ratowania wszechświata.


Simmons nie jest pisarzem prowadzącym czytelnika za rączkę. Wręcz przeciwnie, to twórca wrzucający odbiorcę w sam środek akcji, w świat, którego reguły poznaje się mozolnie i niekoniecznie na samym początku powieści, czasami będąc mocno zdezorientowanym do końca opowieści. Nie inaczej jest z „Olimpem”, w którym np. główny antagonista pojawia się znikąd i równie tajemniczo znika, a my dowiadujemy się o nim naprawdę niewiele. Ten sposób tworzenia świata przedstawionego nie każdemu może przypaść do gustu, zwłaszcza gdy należy się do grona czytelników preferujących jasne i wyraźne reguły, przekazane na samym początku opowiadanej historii.

In minus należy jednak wymienić niewątpliwie kilka rzeczy. Najbardziej drażniące były spowolnienia akcji w postaci dialogów Morawców, zafascynowanych Szekspirem i Proustem. Cenię niezmiernie obu geniuszy pióra, jednak kilkustronicowe wywody na temat ich twórczości, wklejone w sam środek gwałtownych zmian akcji, nieco wybijały mnie z rytmu. Część kwestii pozostała niewyjaśniona, a bardzo się o to prosiła, głównie chodzi o działanie technologii. Trudno też powiedzieć, że wątek Kalibana i Setebosa został rozwiązany w satysfakcjonujący sposób. Momentami dawało się tez odczuć znużenie autora opowiadana nam historią i pragnienie domknięcia, jak najszybciej całości, co odbiło się nieco na  końcówce powieści.

„Olimp” dostarcza niewątpliwie specyficznych doznań czytelniczych i nie każdemu przypadnie do gustu.
Rozbudowana i wielowątkowa historia rozgrywa się w kilku lokacjach, dzieląc uwagę czytelnika między światem bogów i ludzi, które w końcu ścierają się ze sobą w spektakularnej walce. Wymienianie Homera, jako inspiracji jest oczywistą oczywistością, ale Simmons nie waha się nawiązywać do  Szekspira, Prousta, Shelleya, Verne’go czy też Lovecrafta. Również miłośnik popkultury znajdzie tutaj wiele smaczków dla siebie. A wszystko to opisane plastycznym, ekspresyjnym językiem, czasami nadużywającym wulgaryzmów, ale zawsze bardzo sugestywnym.


2 komentarze:

  1. Lubię! Czytałam, ale zdecydowanie chcę przeczytać jeszcze raz, a dlaczego?
    http://mcagnes.blogspot.com/2014/07/olimp-dan-simmons-do-powtorki.html
    Aha, a "Ilion" po raz pierwszy do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń