Moi drodzy: tak
się tworzy wielowątkowe, wciągające jak diabli, porządne fantasy!
W „Ogniu
przebudzenia” nawet najbardziej oklepane motywy nabierają świeżości, tworząc
całość przekonującą do siebie nawet najstarszych książkowych wyjadaczy.
Wydawać by się
mogło, że niewiele już można powiedzieć odkrywczego w tematyce smoków: czytaliśmy
już o gadających smokach, mechanicznych, tresowanych i tych, których dzikość budziła
lęk w wielu sercach. Białołęcka, Novik, Swanwick, czy też McCaffrey stworzyli
niezapomniane opowieści, w których te ogromne gady odgrywały kluczową rolę; co
więc nowego w tym temacie daje czytelnikowi Anthony Ryan?
Autor „Pieśni
krwi” tworzy uniwersum, którym kluczową
rolę odgrywają nie tyle smoki, ile ich krew właśnie. Dzięki temu „produktowi”
pozyskiwanemu poprzez mordowanie smoków możliwe jest wytwarzanie eliksirów
dających ponadludzkie możliwości. Krew zielonych zwiększa siłę i szybkość, krew
czerwonych daje panowanie nad ogniem, niebieskich pozwala wpadać w trans
telepatyczny, z kolei krew czarnych smoków daje umiejętność „niewidzialnej
ręki”, paraliżującej lub odpychającej ludzi i przedmioty.
Z cennych
właściwości smoczej krwi mogą korzystać jedynie Błogosławieni, którzy przeszli
Próbę Krwi, co nie zmienia faktu, że zapotrzebowanie na tę cenną ciecz jest
ogromne. I to stanowi właśnie największy problem świata zbudowanego w oparciu o
magię smoczej krwi: kontrolowane przez Żelazny Syndykat Handlowy dzikie
terytoria przynoszą coraz mniej „produktu”. Z kolei smoki hodowane w niewoli
dają krew gorszej jakości, a same szybko umierają, nie mnożąc się lub wydając
na świat słabowite potomstwo. Widmo świata, w którym Błogosławieni nie będą
mieli z czego korzystać, jest coraz bliższe…
W takim układzie
pojawienie się plotki o mitycznym białym smoku, którego krew jest cenniejsza,
niż wszystkie inne razem wzięte, rozpala wyobraźnię nie tylko zarządu Syndykatu
Handlowego. Zmontowanie ekipy, mającej odnaleźć mityczne zwierzę, to tylko
kwestia czasu i determinacji. I tak przechodzimy do bohaterów, którymi stoi
„Ogień przebudzenia”: zabójczo skutecznego szpiega Protektoratu Lizanne, porucznika
na krążowniku Syndykatu Corricka i niezarejestrowanego Błogosławionego, a
zarazem drobnego kryminalisty Claydona. Tej trójce oraz ich towarzyszom
przyjdzie zmierzyć się z pradawnym zagrożeniem, a także zwalczyć o przetrwanie ich
dotychczasowego świata.
Ryan stworzył
bardzo rozbudowane i dopracowane uniwersum, przypominające
XIX- wieczną Europę, doprawioną jedynie sporą dawką magii i feminizmu. Stąd nikogo nie dziwią silniki napędzane smoczą krwią, czy też kobiety na wysokich stanowiskach kierowniczych. Całość podlewana idealnie wyważona dawka okrucieństwa, humoru i tajemnicy.
XIX- wieczną Europę, doprawioną jedynie sporą dawką magii i feminizmu. Stąd nikogo nie dziwią silniki napędzane smoczą krwią, czy też kobiety na wysokich stanowiskach kierowniczych. Całość podlewana idealnie wyważona dawka okrucieństwa, humoru i tajemnicy.
Narracja
oddawana jest po kolei naszej trójce protagonistów, dzięki czemu autor ma
możliwość urywania akcji w najciekawszym momencie i przeskakiwania do olejnej
postaci. Jest to zabieg nieco wredny, ale niezwykle skuteczny i nadający
całości sporą dynamikę. Kolejne strony przewracają się praktycznie same.
Dopracowani
bohaterowie tylko czasami sprawiają wrażenie niepokonanych, ale Ryan dba, by
odpowiednio ich zmaltretować, tak byśmy martwili się o ich losy za każdym razem,
gdy pakują się w jakieś tarapaty. Czasami jedynie można westchnąć z
niecierpliwieniem, gdy
„w ostatniej chwili” udaje się uciec śmierci sprzed kosy lub raczej smokowi sprzed zębów, ale Ryan, to nie Martin i nie morduje swoich postaci już w pierwszym tomie.
„w ostatniej chwili” udaje się uciec śmierci sprzed kosy lub raczej smokowi sprzed zębów, ale Ryan, to nie Martin i nie morduje swoich postaci już w pierwszym tomie.
Klimatyczne i
wciągające tomisko zapewnia godziwą rozrywkę, pozwalając z niecierpliwością
wyczekiwać kolejnej części, choć nie ukrywam, że nadal moja sympatia leży po
stronie smoków i to im cicho sekunduję…
Smoki znane są mi tylko z "Pieśni Lodu i Ognia" Goerga R.R. Martina :) Ale zawsze jestem na tak dla takich elementów! Dodają trochę magii do naszego życia!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
www.thousand-kilometers.blogspot.nl
Tutaj dosłownie dodają magii, gdyż jest ona możliwa tylko dzięki ich krwi :)
OdpowiedzUsuńLubię dopracowane światy stworzone w głowie pisarzy :)
OdpowiedzUsuńNo to zdecydowanie polecam "Ogień przebudzenia", uniwersum jest naprawdę rzetelnie dopracowane i realistycznie przedstawione, nawet jeżeli nie zbudowane od zera w głowie autora ;)
Usuń