piątek, 11 grudnia 2020

Piękna ona, piękny on…


Przyznaję bez bicia, miłośniczką romansów nie jestem, ale opis wydawcy sugerował,  że „Klątwa ruin” oprócz wątku romantycznego oferuje także tajemnicę i sporą dawkę historii. Jak takie połączenie wyszło?

Lata dwudzieste ubiegłego wieku. Dworek Olszany, trzymany za gardło twardą ręką gospodyni. Pani Strumieńska jest klasycznym przykładem zgorzkniałej wdowy, odbijającej sobie nieszczęścia życia codziennego na ubogiej sierocie, chłopskiej córce, wziętej przed laty na wychowanie przez jej świętej pamięci męża. Sierota jest z kolei wręcz modelowym okazem sierotki z literatury dla kucharek: skromna i łagodna, o anielskim imieniu, Aniela Wilczakówna cichutko siedzi w kątku, skąd jest wywoływana do kolejnej pracy lub po  porcję drobnych uszczypliwości, wymierzonych w jej kierunku.

Sytuacja ulega nieco zmianie, gdy w dworku ląduje nieco poturbowany przez los, siostrzeniec pani domu, Rafał Mielżyński.  Młodzieńcowi owemu  cichutka i niepozorna Aniela wpada w oko. Mezalians taki odbiłby się czkawką na biografii obojga młodych, zatem czytelnik staje się świadkiem wielu scen z cyklu „jesteśmy tacy zakochani, lecz los każe nam trzymać się od siebie z daleka” czy też „tak cię kocham, ale muszę to ukrywać”.
W międzyczasie anielska Aniela poznaje historię tajemniczych ruin, co przyniesie w dalszej części książki zwrot akcji. Niestety, taki, który dosyć łatwo przewidzieć…

Zakazana miłość, zbliżające się widmo wojny, a do tego próba stworzenia drugiego dna powieści w postaci tajemnicy z przeszłości. Ten mezalians wyszedł autorce średnio. Bohaterowie są poprawnie nakreśleni, choć nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że mamy do czynienia z jakimiś wyjątkowo dobrze skonstruowanymi postaciami. Rozrysowani w oparciu o kilka głównych cech, wkomponowani są całkiem sprawnie w tło historyczno - społeczne, co jednak nie odbyło się bez kilku usterek.

Na minus zaliczyć należy na pewno styl; styl, który każe autorce wymieniać po kolei wszystkie wykonywane przez bohaterów czynności. Bohaterka nie może po prostu zapalić lampy. O nie ! Czytelnik dostaje niemalże fabularyzowaną instrukcję, która być może przyda mu się w przypadku utknięcia w jakimś skansenie, gdzie koniecznie będzie musiał sobie czymś przyświecić. Niektórym niewątpliwie taka konstrukcja narracji pozwala na lepsze wczucie się w opisywaną akcję, ja miałam dosyć po którymś z rzędu opisie, spowalniającym całość historii.

Autorka nie ustrzegła się także przed anachronizmami w rodzaju wygłaszania, przez jedną z postaci, w 1920 roku wykładów na temat konieczności szczepień i ich dobroczynnego działania, podczas gdy tak naprawdę dopiero okres II wojny światowej okazał się być przełomowy dla historii wakcynologii.

Dojmujący jest także brak zróżnicowanego języka: wszystkie warstwy społeczne w „Klątwie ruin” posługując się takim samym słownictwem, co czasami przynosi komiczny efekt: chłopka używająca zwrotu „pertraktacje” z narzeczonym kuje jednak w oczy, zwłaszcza jeżeli mamy świadomość jak powszechny był w dwudziestoleciu międzywojennym analfabetyzm i zacofanie wsi polskiej. 

Całość to  historia romantyczna, osadzona w czasach pełnych niepokojów, będąca lekturą na kilka wieczorów, niepozbawioną dydaktycznych ambicji, jednak zdecydowanie dla miłośniczek powieści w których dominuje miłość, nie historia.


Książkę przeczytałam dzięki współpracy Śląskich Blogerów Książkowych
z Wydawnictwem  Książnica


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz