Przyznaję bez bicia, miłośniczką romansów nie jestem, ale opis wydawcy sugerował, że „Klątwa ruin” oprócz wątku romantycznego oferuje także tajemnicę i sporą dawkę historii. Jak takie połączenie wyszło?
Lata dwudzieste ubiegłego wieku. Dworek Olszany, trzymany za gardło twardą ręką gospodyni. Pani Strumieńska jest klasycznym przykładem zgorzkniałej wdowy, odbijającej sobie nieszczęścia życia codziennego na ubogiej sierocie, chłopskiej córce, wziętej przed laty na wychowanie przez jej świętej pamięci męża. Sierota jest z kolei wręcz modelowym okazem sierotki z literatury dla kucharek: skromna i łagodna, o anielskim imieniu, Aniela Wilczakówna cichutko siedzi w kątku, skąd jest wywoływana do kolejnej pracy lub po porcję drobnych uszczypliwości, wymierzonych w jej kierunku.
Sytuacja ulega nieco zmianie, gdy w
dworku ląduje nieco poturbowany przez los, siostrzeniec pani
domu, Rafał Mielżyński. Młodzieńcowi
owemu cichutka i niepozorna Aniela wpada
w oko. Mezalians taki odbiłby się czkawką na biografii obojga młodych, zatem
czytelnik staje się świadkiem wielu scen z cyklu „jesteśmy tacy zakochani, lecz
los każe nam trzymać się od siebie z daleka” czy też „tak cię kocham, ale muszę
to ukrywać”.
W międzyczasie anielska Aniela poznaje historię tajemniczych ruin, co
przyniesie w dalszej części książki zwrot akcji. Niestety, taki, który dosyć
łatwo przewidzieć…
Zakazana miłość, zbliżające się widmo wojny, a do tego próba stworzenia drugiego dna powieści w postaci tajemnicy z przeszłości. Ten mezalians wyszedł autorce średnio. Bohaterowie są poprawnie nakreśleni, choć nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że mamy do czynienia z jakimiś wyjątkowo dobrze skonstruowanymi postaciami. Rozrysowani w oparciu o kilka głównych cech, wkomponowani są całkiem sprawnie w tło historyczno - społeczne, co jednak nie odbyło się bez kilku usterek.
Na minus zaliczyć należy na pewno
styl; styl, który każe autorce wymieniać po kolei wszystkie wykonywane przez
bohaterów czynności. Bohaterka nie może po prostu zapalić lampy. O nie !
Czytelnik dostaje niemalże fabularyzowaną instrukcję, która być może przyda mu
się w przypadku utknięcia w jakimś skansenie, gdzie koniecznie będzie musiał
sobie czymś przyświecić. Niektórym niewątpliwie taka konstrukcja narracji
pozwala na lepsze wczucie się w opisywaną akcję, ja miałam dosyć po którymś z
rzędu opisie, spowalniającym całość historii.
Autorka nie ustrzegła się także
przed anachronizmami w rodzaju wygłaszania, przez jedną z postaci, w 1920 roku
wykładów na temat konieczności szczepień i ich dobroczynnego działania, podczas
gdy tak naprawdę dopiero okres II wojny światowej okazał się być przełomowy dla
historii wakcynologii.
Dojmujący jest także brak zróżnicowanego języka: wszystkie warstwy społeczne w „Klątwie ruin” posługując się takim samym słownictwem, co czasami przynosi komiczny efekt: chłopka używająca zwrotu „pertraktacje” z narzeczonym kuje jednak w oczy, zwłaszcza jeżeli mamy świadomość jak powszechny był w dwudziestoleciu międzywojennym analfabetyzm i zacofanie wsi polskiej.
Całość to historia
romantyczna, osadzona w czasach pełnych niepokojów, będąca lekturą na kilka wieczorów, niepozbawioną dydaktycznych ambicji, jednak zdecydowanie dla miłośniczek powieści w których dominuje miłość, nie historia.
Książkę przeczytałam dzięki współpracy Śląskich
Blogerów Książkowych
z Wydawnictwem Książnica
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz