Kiedy zaczynałam
przygodę z fantastykę, a było to naprawdę dawno temu, większość książek z tego
gatunku opowiadała o przygodach męskich protagonistów, przeżywających swoje
macho przygody w świecie, gdzie kobiety były ozdobnikami fabuły, drugoplanowymi
bohaterkami lub pełniły funkcję trzeciorzędnej dekoracji.
Dlatego tak
cieszy mnie, że ostatnio mogę wręcz przebierać w powieściach, w których
dominują żeńskie bohaterki. Po bardzo przyzwoitej „Nibynocy” trafiła mi się
równie ciekawa „Czerwona siostra”, również traktująca o szkole dla zabójców.
Mark Lawrence
stworzył coś w rodzaju pensji dla morderczych panienek: stworzony przez niego klasztor
Słodkiej Łaski, to miejsce, gdzie szkoli się jedynie dziewczęta, a plan lekcji skrywa
prawdziwe niespodzianki. Mniszki, prowadzące klasztor, uczą swoje podopieczne
nie tylko historii, trudnej sztuki kaligrafii, ale także zadawania śmierci na
wszelkie możliwe sposoby: trucizną, bronią białą, czy też za pomocą wyrafinowanych
sztuk walki.
W takie to
arcyciekawe miejsce trafia dziesięcioletnia Nona Grey, dziewczynka uratowana
dosłownie w ostatniej chwili spod szubienicy. Małe dziewczątko zawisnąć miało
za próbę morderstwa. Morderczym rączkom ledwie umknął potężny mężczyzna z wysokiego
rodu, zabijający nudę poprzez wybijanie zębów konkurentom na arenach, co
sugeruje, że nasza bohaterka skrywa nieliche umiejętności. Dziesięciolatka zaczyna niezwykłą edukację,
mającą zmienić ją w doskonałą maszynę do zabijania, bo nie oszukujmy się: pospolitą
mniszką Nona na pewno nie będzie.
Lawrence nie
sili się na wyrafinowaną akcję, czy też na tworzenie arcyoryginalnej historii,
ale stworzona przez niego opowieść jest wciągająca
i rzetelnie skonstruowana. Odpowiednia dawka tajemnicy i makabry, podlana
solidną dawką patosu, łączy się w spójną całość z ciekawie wykreowanym światem.
Nona i jej towarzyszki
zamieszkują mocno nieprzyjazną i surową krainę, w której bardzo łatwo stracić
zdrowie, czy też życie. Niezależnie od wieku, płci, czy też pozycji społecznej.
Abeth, zimne i nieprzyjazne, jest srogą ojczyzną dla wszystkich swoich dzieci,
która nie poraża może innowacyjnością jako miejsce akcji, ale dobrze sprawdza
się w roli sceny dla dokonań zabójczych siostrzyczek i ich wrogów. Podział na
cztery plemiona, od których swoje korzenie biorą wszyscy mieszkańcy, jest dobrym
wytłumaczeniem dla różnorakich zdolności dziewcząt uczących się w klasztorze.
„Czerwona siostra”
ma swoje mankamenty, jak choćby nieumiarkowany melodramatyzm, czy też długaśne
akapity podlewane bez opamiętania patosem, ale całość nie cierpi na tym
przesadnie, wynagradzając nam te niedostatki porywającą fabułą, ciekawie
skonstruowanymi bohaterami, czy też pysznymi scenami pojedynków. Zwłaszcza tych
ostatnich nie mogło zabraknąć w opowieści o szkole dla zabójczyń. Na szczęście Lawrence
nie skąpi swoim czytelnikom opisów wymyślnych potyczek, krwawych bójek, czy też
pozornie przegranych z góry starć z liczniejszym, czy też silniejszym wrogiem. Pozostaje
zatem przymknąć oko na kilka kiksów fabularnych i czekać niecierpliwie na
kolejny tom przygód Czerwonej Siostry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz