Co jakiś czas na
pisarze, scenarzyści i filmowcy biorą na tapetę tematykę żywych trupów,
próbując nieco ożywić topos, który już nieco się nam przejadł.
Wiem, że
nagromadzenie sucharów w powyższym akapicie jest oszałamiające, ale trudno uniknąć
truizmów i oklepanych sloganów, gdy pisze się o zombie -motywie przerabianym
już przez popkulturę na wszelkie możliwe sposoby. Mieliśmy już klasyczne
horrory, filmy kostiumowe, komedie, a nawet romanse z zombiakami w tle. Co więc zaserwował nam takiego Jonathan
Maberry, że mamy spojrzeć na jego książkę łaskawszym wzrokiem ?
„Pacjent zero”
jest początkiem cyklu, którego bohaterem jest policjant Joe Ledger, zwerbowany
pewnego pięknego dnia przez mocno tajemniczą organizację. Zamiast rozmowy
kwalifikacyjnej, jest pokój z mężczyzną przykutym kajdankami do krzesła.
Zamiast testu kompetencji, jest próba obezwładnienia owego pana. Jedyny problem
w tym, że facet na krześle, to facet, którego Joe zabił kilka dni wcześnie w
czasie akcji policyjnej. Albo Ledger wyjątkowo źle wykonuje swoje obowiązki,
albo jego ofiara stała się zombie.
Maberry wybiera
opcję drugą, serwując nam opowieść o morderczym wirusie, stworzonym przez
terrorystów i zamieniającym ludzi w mordercze maszynki do ludzkiego mięsa.
Zadaniem naszego eks- gliny jest wyszkolenie swoich nowych ludzi, wytropienie
terrorystów i unieszkodliwienie ich, zanim zmienią świat w arenę walk o kolejne
części ciała.
Amerykański
pisarz nie tworzy klasycznego horroru, jego książka jest zgrabnym połączeniem
powieści sensacyjnej z zaledwie elementami powieści grozy, stanowiącą zarazem
mocny głos w krytyce firm farmaceutycznych, tworzących choroby, by zarabiać na
ich późniejszym leczeniu. Same zombie stanowią tutaj wymowną metaforę
współczesnego terroryzmu, piorącego mózgi i zmieniającego swoich wyznawców w
bezmyślne, mordercze istoty.
Akcja pędzi na
łeb i szyję, miejscami maskując w ten
sposób pewne niedoróbki, jak choćby konstrukcja głównego antagonisty: postaci
tak przerysowanej, że śmiało mogłaby grać złoczyńców w pierwszych filmach o
Bondzie. Na szczęście Maberry jest na tyle sprawnym rzemieślnikiem, że potrafi skupić
naszą uwagę na mocnych stronach powieści, takich jak: ciekawy bohater
pierwszoplanowy, nienachlany motyw romansowy, dopracowane wątki medyczne czy
też wciągające opisy akcji Ledgera i jego kolegów.
„Pacjent zero” jest
ciekawą propozycją nie tylko dla miłośników krwawych opowieści, gdzie trup
ściele się gęsto i równie gęsto wstaje, ale także dla tych lubiących szybką
akcję, pełną fajerwerków, nagłych zwrotów i zaskakujących rozwiązań. Mam nadzieję, że kolejne tomy nie zepsują
tego dobrego wstępu do historii Ledgera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz