piątek, 22 grudnia 2017

A gdybym stał się zombie? To co byś powiedziała?


Co jakiś czas na pisarze, scenarzyści i filmowcy biorą na tapetę tematykę żywych trupów, próbując  nieco ożywić topos, który już nieco się nam przejadł.

Wiem, że nagromadzenie sucharów w powyższym akapicie jest oszałamiające, ale trudno uniknąć truizmów i oklepanych sloganów, gdy pisze się o zombie -motywie przerabianym już przez popkulturę na wszelkie możliwe sposoby. Mieliśmy już klasyczne horrory, filmy kostiumowe, komedie, a nawet romanse z zombiakami w tle.  Co więc zaserwował nam takiego Jonathan Maberry, że mamy spojrzeć na jego książkę łaskawszym wzrokiem ?

„Pacjent zero” jest początkiem cyklu, którego bohaterem jest policjant Joe Ledger, zwerbowany pewnego pięknego dnia przez mocno tajemniczą organizację. Zamiast rozmowy kwalifikacyjnej, jest pokój z mężczyzną przykutym kajdankami do krzesła. Zamiast testu kompetencji, jest próba obezwładnienia owego pana. Jedyny problem w tym, że facet na krześle, to facet, którego Joe zabił kilka dni wcześnie w czasie akcji policyjnej. Albo Ledger wyjątkowo źle wykonuje swoje obowiązki, albo jego ofiara stała się zombie.

Maberry wybiera opcję drugą, serwując nam opowieść o morderczym wirusie, stworzonym przez terrorystów i zamieniającym ludzi w mordercze maszynki do ludzkiego mięsa. Zadaniem naszego eks- gliny jest wyszkolenie swoich nowych ludzi, wytropienie terrorystów i unieszkodliwienie ich, zanim zmienią świat w arenę walk o kolejne części ciała.

Amerykański pisarz nie tworzy klasycznego horroru, jego książka jest zgrabnym połączeniem powieści sensacyjnej z zaledwie elementami powieści grozy, stanowiącą zarazem mocny głos w krytyce firm farmaceutycznych, tworzących choroby, by zarabiać na ich późniejszym leczeniu. Same zombie stanowią tutaj wymowną metaforę współczesnego terroryzmu, piorącego mózgi i zmieniającego swoich wyznawców w bezmyślne, mordercze istoty.

Akcja pędzi na łeb i szyję, miejscami maskując  w ten sposób pewne niedoróbki, jak choćby konstrukcja głównego antagonisty: postaci tak przerysowanej, że śmiało mogłaby grać złoczyńców w pierwszych filmach o Bondzie. Na szczęście Maberry jest na tyle sprawnym rzemieślnikiem, że potrafi skupić naszą uwagę na mocnych stronach powieści, takich jak: ciekawy bohater pierwszoplanowy, nienachlany motyw romansowy, dopracowane wątki medyczne czy też wciągające opisy akcji Ledgera i jego kolegów.


„Pacjent zero” jest ciekawą propozycją nie tylko dla miłośników krwawych opowieści, gdzie trup ściele się gęsto i równie gęsto wstaje, ale także dla tych lubiących szybką akcję, pełną fajerwerków, nagłych zwrotów i zaskakujących rozwiązań.  Mam nadzieję, że kolejne tomy nie zepsują tego dobrego wstępu do historii Ledgera.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz