czwartek, 27 grudnia 2018

Wróg na wrogu, wrogiem poganiany…



    Jeżeli zjedliście już wszystkie pierogi, to może znajdziecie chwilkę, by rzucić okiem na tekst o najnowszym tomie przygód Czerwonego Rycerza.

 Za naszym bohaterem wygrana batalia, a przed nim kolejne walki, potyczki, większe i mniejsze intrygi, a nad tym wszystkim majaczy cień potężnego Wroga, który macza palce dosłownie w każdym wyzwaniu stającym przed Gabrielem. Walka zdaje się nie mieć końca, zataczając coraz szersze kręgi…

„Plaga mieczy” nie odbiega niczym od poprzednich części sagi „Syna Zdrajcy”: tekst napakowany akcją po ostatnią linijkę, sarkastyczne dialogi, liczne i dobrze napisane sceny walki, czarny humor wprowadzany dla zrównoważenia licznych scen okrucieństwa, a także liczne grono bohaterów, do których czytelnik czuje, mniejszą lub większą, ale zawsze sympatię. Kapitan i jego towarzysze to nadal pokręceni jak szalone żmije bandyci, ale nadal są nieludzko odważni, lojalni i potrafią przelewać za siebie krew.

Cameron nie tylko rozbudowuje charaktery swoich postaci, ale także wprowadza nowe lub oddaje im więcej pola do popisu, jak choćby w przypadku pięknej i zdradzieckiej Ireny, której przyjdzie wieść żywot zupełnie mało cesarski… Niektórych ucieszy wiadomość, że autor zdecydował się także na odsunięcie na daleki plan pewnej pięknej mniszki, zdecydowanie najmniej ulubionej przeze mnie postaci.
W tej części zdecydowanie więcej jest magii, pojawia się także wątek marynistyczny (któremu zawdzięczamy liczne sceny z udziałem morskich potworów), pisarz wprowadził także motywy rodem z filmów o zombie, tyle że w średniowiecznej dekoracji. Jak widzicie, nie można narzekać na brak atrakcji i fajerwerków fabularnych.

Całkiem miło było powrócić do tego mrocznego uniwersum, choć nie ukrywam, że chciałabym już zobaczyć, jaki pomysł ma Cameron na zwieńczenie swojej sagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz