„Nibynoc” nie
była może przesadnie oryginalną powieścią, ale zapewniła mi kilka godzin
wybornej lektury w mrocznym i pełnym przemocy świecie, po którym oprowadziła
mnie pełnokrwista, nieźle skonstruowana bohaterka, Czegóż chcieć więcej?
„Nibynoc”
zakończyła się pozornym triumfem: Czerwony Kościół przetrwał zamach, zdrajcy
zostali pokonani, a sama Mia zaliczona wreszcie do grona zabójczo skutecznych
płatnych morderców. Jednak spisek wymierzony w sektę zabójców znacznie ją osłabił,
obnażając słabe strony i ujawniając wiele brudnych tajemnic, czego reperkusje
odczuwalne są w drugim tomie cyklu. „Bożogrobie” zaczyna się od „genialnego”
pomysłu naszej bohaterki: Mia postanawia trafić w niewolę, by zostać
gladiatorem, wygrać wielkie igrzyska i jako ich triumfatorka zyskać
niepowtarzalną okazję do poderżnięcia gardeł dwóm największym wrogom, a zarazem
dwóm najbardziej strzeżonym ludziom na świecie. Brzmi skomplikowanie?
Dodajmy do tego
fakt, że wszelkie te działania podejmowane są w tajemnicy przed kierującymi
Czerwonym Kościołem, przekonanymi, że Mia wypełnia powierzone jej zadanie-rzecz
jasna, zupełnie inne od trafienia w niewolnicze kajdany- a także w sojuszu z
niedawnymi wrogami. Przeciwnikami nastoletniej zabójczyni nie są także tym
razem zaskoczone ofiary, lecz wytrenowane i piekielnie zdeterminowane maszyny
do zabijania: gladiatorzy. Pokonanie ich, by zostać najlepszą, to wyczyn
wymagający knucia, mordowania, zdrad i oszustw, czyli wszystkiego, do czego Mia
jest wprost stworzona.
Amerykański
pisarz po raz kolejny pokazał, że jest naprawdę sprawnym twórcą, biorącym na
tapetę oklepane wątki i tworzącym z nich całkiem przekonująca całość. Tym razem
wykorzystał wątek gladiatorów, krwawych igrzysk i monumentalnych widowisk,
opierających się na zabijaniu, by stworzyć całkiem zgrabną krytykę takiego systemu,
czy też ludzi znajdujących się na samym jego szczycie. Ponownie pozwolił, by
wszechwiedzący narrator oprowadzał nas po tym brutalnym uniwersum, nie
szczędząc dygresji, wulgaryzmów i epatowania makabrą. Tych, którym ten sposób
prowadzenia narracji przeszkadza, uspokoję, że tego typu wtrętów jest znacznie
mniej, niż w poprzednim tomie.
Zdecydowanie
więcej jest za to scen i wątków romantyczno-erotycznych, co niestety należy
policzyć na minus: Kristoff nie jest pisarzem stworzonym do opisywania scen
erotycznych, które wypadają topornie, a czasami nawet śmiesznie. Niezbyt
przekonująco wypada także Mia w roli romantycznej heroiny, wahającej się, czy
podążyć głosem serca. Dobrze, że autor ogranicza z czasem sceny pełne westchnięć, wyznań i głaskania się po główkach, na rzecz
machania bronią białą oraz rozlewania hektolitrów krwi.
„Bożogrobie”
cierpi niestety na przypadłość „słabszego drugiego tomu”, ale w żadnym
przypadku nie jest do drastyczny spadek formy, co pozwala z niecierpliwością
wyczekiwać zakończenia trylogii o czarnowłosej zabójczyni rodem z koszmarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz