wtorek, 2 stycznia 2018

Urodzona, by zabijać.



Kiedy zaczynałam przygodę z fantastykę, a było to naprawdę dawno temu, większość książek z tego gatunku opowiadała o przygodach męskich protagonistów, przeżywających swoje macho przygody w świecie, gdzie kobiety były ozdobnikami fabuły, drugoplanowymi bohaterkami lub pełniły funkcję trzeciorzędnej dekoracji. 
Dlatego tak cieszy mnie, że ostatnio mogę wręcz przebierać w powieściach, w których dominują żeńskie bohaterki. Po bardzo przyzwoitej „Nibynocy” trafiła mi się równie ciekawa „Czerwona siostra”, również traktująca o szkole dla zabójców.

Mark Lawrence stworzył coś w rodzaju pensji dla morderczych panienek: stworzony przez niego klasztor Słodkiej Łaski, to miejsce, gdzie szkoli się jedynie dziewczęta, a plan lekcji skrywa prawdziwe niespodzianki. Mniszki, prowadzące klasztor, uczą swoje podopieczne nie tylko historii, trudnej sztuki kaligrafii, ale także zadawania śmierci na wszelkie możliwe sposoby: trucizną, bronią białą, czy też za pomocą wyrafinowanych sztuk walki.  

W takie to arcyciekawe miejsce trafia dziesięcioletnia Nona Grey, dziewczynka uratowana dosłownie w ostatniej chwili spod szubienicy. Małe dziewczątko zawisnąć miało za próbę morderstwa. Morderczym rączkom ledwie umknął potężny mężczyzna z wysokiego rodu, zabijający nudę poprzez wybijanie zębów konkurentom na arenach, co sugeruje, że nasza bohaterka skrywa nieliche umiejętności.  Dziesięciolatka zaczyna niezwykłą edukację, mającą zmienić ją w doskonałą maszynę do zabijania, bo nie oszukujmy się: pospolitą mniszką Nona na pewno nie będzie.

Lawrence nie sili się na wyrafinowaną akcję, czy też na tworzenie arcyoryginalnej historii, ale  stworzona przez niego opowieść jest wciągająca i rzetelnie skonstruowana. Odpowiednia dawka tajemnicy i makabry, podlana solidną dawką patosu, łączy się w spójną całość z ciekawie wykreowanym światem.

Nona i jej towarzyszki zamieszkują mocno nieprzyjazną i surową krainę, w której bardzo łatwo stracić zdrowie, czy też życie. Niezależnie od wieku, płci, czy też pozycji społecznej. Abeth, zimne i nieprzyjazne, jest srogą ojczyzną dla wszystkich swoich dzieci, która nie poraża może innowacyjnością jako miejsce akcji, ale dobrze sprawdza się w roli sceny dla dokonań zabójczych siostrzyczek i ich wrogów. Podział na cztery plemiona, od których swoje korzenie biorą wszyscy mieszkańcy, jest dobrym wytłumaczeniem dla różnorakich zdolności dziewcząt  uczących się w klasztorze.


„Czerwona siostra” ma swoje mankamenty, jak choćby nieumiarkowany melodramatyzm, czy też długaśne akapity podlewane bez opamiętania patosem, ale całość nie cierpi na tym przesadnie, wynagradzając nam te niedostatki porywającą fabułą, ciekawie skonstruowanymi bohaterami, czy też pysznymi scenami pojedynków. Zwłaszcza tych ostatnich nie mogło zabraknąć w opowieści o szkole dla zabójczyń. Na szczęście Lawrence nie skąpi swoim czytelnikom opisów wymyślnych potyczek, krwawych bójek, czy też pozornie przegranych z góry starć z liczniejszym, czy też silniejszym wrogiem. Pozostaje zatem przymknąć oko na kilka kiksów fabularnych i czekać niecierpliwie na kolejny tom przygód Czerwonej Siostry. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz