niedziela, 5 listopada 2017

"Kiedy wszystko jest krwią, krew jest wszystkim”


Jak miło zostać ponownie zaskoczonym książką, po której człowiek spodziewał się bycia zaledwie dobrym czytadłem. Będąc fanatyczną miłośniczką opowieści o złodziejaszkach, płatnych zabójcach i wszelkiego rodzaju mętach społecznych, nie mogłam darować sobie lektury opowieści o początkującej płatnej zabójczyni, szukającej zemsty na mordercach jej rodu.

Muszę przyznać, że żywiłam pewne obawy, związane ze smarkatym wiekiem głównej bohaterki, ale po „Szóstce wron” zdecydowanie bardziej optymistycznie podchodzę do młodocianych protagonistów, co sprawdziło się również  w przypadku „Nibynoc” i jej szesnastoletniej protagonistki.

Punkt wyjścia nie jest przesadnie oryginalny: młoda dziewczyna decyduje się zostać płatnym zabójcą, by nabyć zdolności potrzebne do wykończenia potężnych ludzi, stojących za śmiercią jej rodziny. Oczywiście czeka ją morderczy trening i pokonywanie własnych słabości, a niebezpieczeństwa będą się mnożyć jak króliki. To wszystko popkultura przemaglowała na setki różnych sposobów i naprawdę trzeba się natrudzić, by sprzedać na nowo ten nieco odgrzewany kotlecik. Jay Kristoff na szczęście jest prawdziwie utalentowanym kucharzem.

Głównym składnikiem, który zadziałał ożywczo, jest niewątpliwie narracja: powierzona wszechwiedzącemu narratorowi, który nie stroni od dygresji, drwi ze swoich bohaterów, nie stroni od wulgaryzmów, naturalistycznych opisów, czy też epatowania makabrą. By jednak całość nie wypadła zbyt ponuro (jak na książkę o szkole dla płatnych morderców), część uwag znajduje się w przypisach i są to przypisy rodem ze Świata Dysku. Czarny humor i złośliwe uwagi w połączeniu z nieco absurdalnymi pomysłami, tworzą naprawdę mieszankę, wobec której trudno pozostać obojętnym. W dodatku ten rodzaj  objaśnień stanowi świetny sposób na wprowadzenie czytelnika w świat przedstawiony.

Jeżeli już mówimy o scenerii, w której rozgrywa się opowieść, to nie jest to  może najoryginalniejsza kreacja w historii fantastyki, ale ma kilka elementów przykuwających uwagę na dłużej. Mitologię wpływającą znacząco na to, jak wygląda rzeczywistość, ciekawie pomyślaną wizję magii oraz naprawdę dobrze przedstawioną wizję miejsca, gdzie trenuje się mordercze istoty, fanatycznie oddane swojej profesji i niezwykle trudne do zatrzymania.


Bardzo dobrze wypadają także bohaterowie. Nie tylko Mia, której dorastanie oglądamy, ale także postaci drugo i trzecioplanowe. Kristoff ma tę rzadką umiejętność nakreślenia czyjejś sylwetki w zaledwie kilku zdaniach, co sprawia, że kolejne strony zaludniane są przez pełnowymiarowe sylwetki, a nie tylko zbitki liter pełniące funkcję tła dla głównego bohatera. Nastoletnia zabójczyni ewoluuje na naszych oczach, zmieniając się w coraz bardziej pewną siebie i swoich umiejętności istotę, władającą dosyć niecodziennymi umiejętnościami. Towarzyszący jej Pan Życzliwy, czyli tajemnicza istota z cieni, przybierająca postać czarnego kota, również skrywa kilka tajemnic i trudno go jednoznacznie zakwalifikować do grona pozytywnych bohaterów, przez co budzi nieco dwuznaczne uczucia.

Jest w tej powieści kilka słabszych żartów, parę scen przywołujących nieodparte skojarzenia, chociażby z „Igrzyskami śmierci”, a wielki finał niekoniecznie zadowoli każdego. Nie zmienia to jednak faktu, że „Nibynoc” jest jedną z ciekawszych prób zmierzenia się z ogranym tematem i to próbą, z której autor wyszedł zwycięsko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz