Jak miło zostać
ponownie zaskoczonym książką, po której człowiek spodziewał się bycia zaledwie dobrym
czytadłem. Będąc fanatyczną miłośniczką opowieści o złodziejaszkach, płatnych
zabójcach i wszelkiego rodzaju mętach społecznych, nie mogłam darować sobie
lektury opowieści o początkującej płatnej zabójczyni, szukającej zemsty na
mordercach jej rodu.
Muszę przyznać,
że żywiłam pewne obawy, związane ze smarkatym wiekiem głównej bohaterki, ale po
„Szóstce wron” zdecydowanie bardziej optymistycznie podchodzę do młodocianych
protagonistów, co sprawdziło się również
w przypadku „Nibynoc” i jej szesnastoletniej protagonistki.
Punkt wyjścia
nie jest przesadnie oryginalny: młoda dziewczyna decyduje się zostać płatnym
zabójcą, by nabyć zdolności potrzebne do wykończenia potężnych ludzi, stojących
za śmiercią jej rodziny. Oczywiście czeka ją morderczy trening i pokonywanie
własnych słabości, a niebezpieczeństwa będą się mnożyć jak króliki. To wszystko
popkultura przemaglowała na setki różnych sposobów i naprawdę trzeba się
natrudzić, by sprzedać na nowo ten nieco odgrzewany kotlecik. Jay Kristoff na
szczęście jest prawdziwie utalentowanym kucharzem.
Głównym
składnikiem, który zadziałał ożywczo, jest niewątpliwie narracja: powierzona
wszechwiedzącemu narratorowi, który nie stroni od dygresji, drwi ze swoich
bohaterów, nie stroni od wulgaryzmów, naturalistycznych opisów, czy też epatowania
makabrą. By jednak całość nie wypadła zbyt ponuro (jak na książkę o szkole dla
płatnych morderców), część uwag znajduje się w przypisach i są to przypisy
rodem ze Świata Dysku. Czarny humor i złośliwe uwagi w połączeniu z nieco
absurdalnymi pomysłami, tworzą naprawdę mieszankę, wobec której trudno pozostać
obojętnym. W dodatku ten rodzaj objaśnień
stanowi świetny sposób na wprowadzenie czytelnika w świat przedstawiony.
Jeżeli już
mówimy o scenerii, w której rozgrywa się opowieść, to nie jest to może najoryginalniejsza kreacja w historii
fantastyki, ale ma kilka elementów przykuwających uwagę na dłużej. Mitologię
wpływającą znacząco na to, jak wygląda rzeczywistość, ciekawie pomyślaną wizję
magii oraz naprawdę dobrze przedstawioną wizję miejsca, gdzie trenuje się
mordercze istoty, fanatycznie oddane swojej profesji i niezwykle trudne do
zatrzymania.
Bardzo dobrze
wypadają także bohaterowie. Nie tylko Mia, której dorastanie oglądamy, ale
także postaci drugo i trzecioplanowe. Kristoff ma tę rzadką umiejętność
nakreślenia czyjejś sylwetki w zaledwie kilku zdaniach, co sprawia, że kolejne
strony zaludniane są przez pełnowymiarowe sylwetki, a nie tylko zbitki liter
pełniące funkcję tła dla głównego bohatera. Nastoletnia zabójczyni ewoluuje na
naszych oczach, zmieniając się w coraz bardziej pewną siebie i swoich
umiejętności istotę, władającą dosyć niecodziennymi umiejętnościami.
Towarzyszący jej Pan Życzliwy, czyli tajemnicza istota z cieni, przybierająca
postać czarnego kota, również skrywa kilka tajemnic i trudno go jednoznacznie
zakwalifikować do grona pozytywnych bohaterów, przez co budzi nieco dwuznaczne
uczucia.
Jest w tej
powieści kilka słabszych żartów, parę scen przywołujących nieodparte skojarzenia,
chociażby z „Igrzyskami śmierci”, a wielki finał niekoniecznie zadowoli
każdego. Nie zmienia to jednak faktu, że „Nibynoc” jest jedną z ciekawszych
prób zmierzenia się z ogranym tematem i to próbą, z której autor wyszedł
zwycięsko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz